golab

O człeku duchowym...

To oczywiście za wiele powiedziane, więc nie nastawiajcie się zbytnio na wzrost duchowy, niemniej zaraz napiszę jak to się stało, że dziś jestem tym kim jestem.

Jak to bywa zaczęło się wszystko od przyjścia na świat. Początki to głównie zasługa Rodziców, którzy wychowali mnie w tej wierze, w której jak myślę trwam do dziś dnia. Potem bywało różnie. Uduchawiałem sie od dzieciństwa, uczęszczając do szkół muzycznych najpierw pierwszego, potem drugiego stopnia. Nie zostałem dzięki temu artystą muzykiem, ale zostałem ORGANISTĄ! Po długotrwałych okresach buntu pewnego dnia dopadł mnie mój katecheta - dziś już nie żyjący ks. Henryk Górniak, zaciągnął do innego katechety ks. Krzysztofa Jackowskiego u którego to, w parafii pw. M.B. Królowej Polskich Męczenników rozpocząłem tą obiecującą karierę. Miałem wtedy 16 lat. Bycie często w kościele, nawet jeżeli nie zawsze rozwija wiarę, to zawsze daje możliwość poznawania kapłanów. W moim przypadku przewinęło się ich niemało i każdy z nich dorzucił coś do tej kształtującej się "jednostki". Z czasem zacząłem angażować się w życie parafii nie tylko z chóru, ale i w podziemiach katechetycznych. Poznawałem różne ruchy w kościele: Neokatechumenat, Odnowę w Duchu Świętym, Kościelną Służbę Porządkową, ministrantów i inne; miały ze mną do czynienia także parafialne zespoły muzyczne. Złośliwi twierdzą, że w pewnym momencie nie należałem tylko do bielanek - z oczywistych względów. To była droga, którą Pan do mnie próbował dotrzeć. Z czasem z tej wspomnianej różnorodności pozostało zaangażowanie w Odnowę charyzmatyczną. Tu zacząłem odbierać formację. Pierwszy raz na rekolekcje musiano mnie wysłać prawie na siłę, ale dziś widzę, że była to błogosławiona chwila. Trafiłem do Centrum Formacji "Wieczernik" w Magdalence, gdzie spotkałem ks. Andrzeja Grefkowicza - dziś mojego Przyjaciela, a cały czas kapłana, który - nawet o tym nie wiedząc - wywarł na kształt mojej osoby znaczący wpływ. (Nie mówię tu oczywiście o kształcie zewnętrznym - do niego sam się przyczyniłem)

Tak więc trwanie w żywej wspólnocie Kościoła, nawiązywanie relacji z różnymi ludźmi w bardzo różnym wieku, wspólne doświadczanie wiary i obecności Jezusa żywego i zainteresowanego każdym człowiekiem osobiście było tym co w sumie zadecydowało o wyborze drogi życia.

Łaska powołania przyszła nagle i chyba niespodziewanie. Co prawda dojrzewała we mnie myśl o poświęceniu swojego życia Jezusowi, ale nigdy w kapłaństwie, czy życiu zakonnym. JA brałem pod uwagę wspólnotę życia - na wzór charyzmatycznych wspólnot Błogosławieństw, czy Chemin Neuf. Jak to jednak bywa, to nie JA siebie powołałem, tylko powołał mnie Pan. Że to ma być Seminarium diecezjalne - dowiedziałem się na pół roku przed wstąpieniem. Ks. Bp. Kazimierz Romaniuk włożył na mnie ręce 9 czerwca 2001 roku i w tym właśnie momencie stałem się kapłanem w Świętym Kościele Katolickim.

Created by Jenny@pingwin.waw.pl